Saturday, September 17, 2011

28 sierpnia, Mestia-Uszguli

Po stromych wspinaczkach dnia poprzedniego, postanowiliśmy nieco odsapnąć i po burżujsku wynajęliśmy jeepa (a raczej terenowego busa - Mitsubishi Spacer) i kazaliśmy się zawieźć do Uszguli - najwyżej położonej wioski w Europie (2200 m npm). Jest ona oddalona tylko 40 km od Mestii, ale piesza wyprawa zajmuje ponoć 3 dni, a nam pokonanie tej drogi (a raczej bezdroża) zajęło 3 i pół godziny. 

Nasz kierowca był milczącym i groźnie wyglądającym Swanem (ze szramą na policzku jak po cięciu szablą). Puszczał nam zróżnicowany materiał muzyczny: od popsy, czyli rosyjskiego disco, przez gwiazdy włoskiej piosenki typu Drupi, po koncertową Amy Winehouse. Ale przede wszystkim świetnie panował nad swoim autem, co oznaczało nieraz szybką jazdę na mrożących krew w żyłach fragmentach drogi.

Droga z Mestii do Uszguli - tu pobocza nie starcza nawet na przydrożną kapliczkę

Nasz Swan nie należał chyba do ludzi bogobojnych, bo - choć miał podwieszone do lusterka ikony świętych - nie zatrzymywał się przy przydrożnych kapliczkach, by wspomnieć pamięć tego czy innego śmiałka, który stracił życie w przepaści. W kapliczkach tych zazwyczaj stoi zdjęcie nieszczęśnika i butelka czaczy. Z książki Mellerów wiemy, że do dobrego zwyczaju należy wypić zdrowie tych co zginęli. Nasz kierowca najwyraźniej nie był jednak tradycjonalistą. No, ale przynajmniej był trzeźwy.

W Uszguli przeszliśmy się wąskimi, kamienistymi uliczkami, często ustępując drogi krowom lub świniom (tutaj nad wyraz owłosionym). Podziwialiśmy wiekowe kamienne wieże, budowane przez Swanów dla ochrony przed najazdami wrogów. W większości domostw była dawniej taka wieża i w razie zagrożenia rodzina chroniła się tam z całym dobytkiem, wciągając do góry drabinę. Według legendy jedna z wież w Uszguli przynależała do letniej rezydencji królowej Tamary - wielkiej, uwielbianej przez Gruzinów władczyni z przełomu XII i XIII wieku.

Swaneckie wieże

Na koniec wycieczki wspięliśmy się na niewielkie wzgórze nad Uszgulą i leniwie wylegiwaliśmy się w słońcu, podziwiając rozciągający się przed nami widok: strumień w dolinie, wioskę ze sterczącymi kolcami wież i ścianę monumentalnych gór w tle. Sielankowy obrazek utrzymuje się przez kilka miesięcy w roku, a potem całą Swanecję skuwa lód i przysypuje kilka metrów śniegu.

Uszguli ze Ścianą Bezingi w tle

Tak sobie dumaliśmy nad ciężkim życiem Swanów, gdy zbliżył się do nas żwawy, brodaty staruszek, najwyraźniej spragniony rozmowy. Upewniwszy się, że choć trochę rozumiemy rosyjski, rozpoczął monolog o Putinie, Obamie, spisku światowym, Einsteinie i zbliżającej się zagładzie atomowej. W górskiej scenerii, z rzeźbioną laską w sękatej dłoni i rozwianą siwą brodą sprawiał wrażenie natchnionego wajdeloty (choć to nie ta kraina), aż nas ciarki przeszły.

Rozprawa o kondycji świata

Po pewnym czasie pożegnaliśmy się, odszukaliśmy naszego kierowcę i ruszyliśmy w powrotną drogę. W Mestii byliśmy wcześnie, a nam doskwierał już głód, postanowiliśmy więc zajrzeć do przydrożnej knajpy, gdzie natychmiast zostaliśmy przygarnięci do serca (i stołu) przez miejscowych. Spróbowaliśmy chinkali (tutejszych pierogów-sakiewek z mięsem i rosołem) oraz kubdari - placka z mięsem (to swanecka odmiana chaczapuri, gruzińskiego placka z serem). Oczywiście na stole nie zabrakło też wódki i za moment posypały się toasty przeplatane pieśniami. Z naszej strony popłynęły między innymi O Mój Rozmarynie, Przybyli Ułani oraz... Wehikuł Czasu Dżemu, przy którym to nasi gospodarze poderwali się (i nas) do tańca. Wkrótce musieliśmy salwować się ucieczką, bo zapasy wódki się nie kończyły, a my przypomnieliśmy sobie, że upijanie cudzoziemców jest narodowym sportem Gruzinów. 

Genialne kubdari...

...i przepyszne chinkali - podstawa swaneckiej supry

W domu Eka, nasza gospodyni, polała jeszcze czaczy do kolacji, a my piliśmy zdrowie Klimowiczów (Pauliny i Piotrka), którzy następnego ranka wyjeżdżali już nad morze. Tej nocy spaliśmy jak dzieci, pomimo niewygodnych łóżek.

No comments:

Post a Comment